aqua vitæ




        Numer I        wrzesień MMXX


Ziemowit – rozewski phreaker

        Żył sobie, in illo tempore, w Rozewiu pewien Ziemowit. Mieszkał w kamienicy, z której roztaczał się piękny widok na latarnię morską i Bałtyk. Jednak niech was nie zmyli ten idylliczny zapis. Co noc, gdy zachodziło słońce, latarnik uruchamiał aparaturę świetlną i latarnia świeciła prosto w kamienicę Ziemowita. Ów Ziemowit miał jednak szczęście, gdyż okno jego sypialni wychodziło nie na latarnię, a na dróżkę, którą dochodziło się do ogródków.

        Jednak jego sąsiada Mariana i jego gwałtowną żonę Helenę światło to bardzo irytowało. Na tyle bardzo, że kilka razy podłożył w laternie materiały wybuchowe, które rozsadziły ją na strzępy. Niestety za każdym razem szybko ją odbudowywano. Jeszcze gorszy był nautofon, zwany też buczkiem mgłowym. Na szczęście załączany był tylko przy słabej widoczności na morzu, jednak gdy tylko Marian usłyszał jego buczenie, zakładał swój ciemny płaszcz (którego używał jeszcze za komuny, gdy donosił na każdego, na kogo się dało), brał nożyce do cięcia drutu (takie porządne, miał je po dziadku, który służył w Wehrmachcie) i wymykał się z kamienicy wśród mgły, ulewy bądź zadymki i przecinał kable zasilające nautofon. Jednak latarnik zawsze wysyłał w pobliże buczka swego pomagiera, aby go pilnował. Marian co prawda za każdym razem mu umykał, jednak gdy tylko zasłyszał, że nautofon przestał buczeć, wołał szybko drugiego pomagiera z narzędziami i szybko naprawiali kabel. Spróbował nawet raz marian wysadzić nautofon, jednak i to szybko naprawili.

        Wróćmy jednak do Ziemowita, z niego bowiem też było niezłe ziółko, gdyż był phreakerem. Zaopatrywał całą gminę władysławowską w nagrane przez siebie karty telefoniczne, czym doprowadzał do furii dyrektora Telekomunikacji we Władysławowie. I to nie tylko, gdyż w okresie wakacyjnym jego karty można było znaleźć nawet w Gdyni i w Gdańsku. Ale i poza sezonem leżenia na plaży jego karty rozchodziły się jak ciepłe bułeczki, podczas gdy te oryginalne tepsowkie w kioskach leżały i kurzyły się, i tylko czasem ktoś nierozgarnięty bądź przesadnie uczciwy kupił jedną czy dwie (oczywiście po cenie o wiele wyższej, niż te oferowane przez Ziemowita). Ziemowit, rzecz jasna, znał się na swoim fachu. Obudzony w środku nocy mógłby bez trudu rozrysować schemat niebieskiego lub srebrnego Urmeta, czy ze szczegółami opisać proces odczytu karty przez automat. Potrafiłby też z pamięci wymienić wszystkie automaty w gminie władysławowskiej i na Mierzei Helskiej, zarówno te Telekomunikacji, jak i Dialogu.

        Dzień Sputnika wyglądał zwykle tak: wstawał około siódmej. Zjadał śniadanie, po czym brał nagrane przez siebie dzień wcześniej karty i szedł na podwórze kamienicy. Siadał przy jednym ze stolików i rozkładał nań karty oraz kasetę na pieniądze (którą zrobił ze szkatuły pozyskanej z jednego z ostatnich automatów AWS-6 na Wybrzeżu, którego zapragnął przygarnąć i który wysiał teraz u niego w przedpokoju). Pierwszymi klientami byli zwykle idący bądź jadący do pracy mieszkańcy Rozewia i pobliskiej Karwi. Karty szybko się kończyły, więc około ósmej Ziemowit wracał do chałupy, aby nagrać następne. Służyła mu do tego nagrywarka zrobiona z czytnika niebieskiego Urmeta podłączona do komputera PC. Po nagraniu jakiejś setki (w okresie wakacyjnym zwykle trzechsetki) siadał na fotelu i włączał telewizor, aby obejrzeć poranne programy. Zwykle o tej porze przychodziło do niego kilku młodych "kolekcjonerów" kart, którzy przynosili mu zebrane karty gotowe do nagrania. Po przyjacielskiej pogaduszce Ziemowit wypłacał im po złotówce za każdą kartę. Około południa zjadał drugie śniadanie i schodził znów na dół, aby pohandlować nowymi nagranymi kartami. Biznesował zwykle do czternastej, po czym zanosił szkatułę do chałupy i szedł ścieżką popracować trochę w swoim ogródku, który znajdował się za wschód od latarni i kamienicy. Ogródek miał dziesięć arów i stał tam mały domek z muru pruskiego. Ziemowit uprawiał tam różne rośliny, głównie jadalne - pomidory, ogórki, ziemniaki. Miał też kilka jabłoni, dających mu jesienią słodkie i soczyste jabłka. Miał tam też różne kwiaty - jesienią kwitły mu tam różowo-fioletowe michałki i wrzosy. Miał też kilka krzewów różanych, które na jesień i zimę zawijał w chochoły.

        Obiad jadł zwykle w pobliskiej smażalni, gdyż bardzo lubił morskie ryby, choć nie gardził też słodkowodnymi, łowionymi w pobliskich jeziorach. Pod wieczór lubił sobie jeszcze pochodzić po usłanej kamieniami rozewskiej plaży pod klifem. Gdy wracał do chałupy nagrywał znów karty na jutro, słuchając i patrząc kątem oka na telewizyjne programy wieczorne. Później jadł kolację (najczęściej robił sobie podpłomyki z mąki orkiszowej), po czym włączał sobie cicho radio w swej sypialni i szedł spać.


Aqua vitæ – nowa gazetka

Nowa gazetka Aqua vitæ potrzebujemy ciekawych textów! Serdecznie więc zapraszamy do przysyłania swoich textów – mogą być na dowolne tematy, byle były przyzwoite. Jak na razie jest to gazetka bezpłatna i bez reklam, więc nie będzie też honorariów za texty, jednak w przyszłości – kto wie? Możesz przysłać nawet swoje wypracowanie ze szkoły. Jeśli jest ciekawe, to czemu go nie opublikować?

Adres e-mail redakcji: [email protected]



Gazetka „Aqua vitæ”, redakcja Sputnik                        wrzesień MMXX


Inne artykuły


Powrót do strony głównej